Saturday 26 March 2011

Woody keeps feeding

Woody Allen keeps feeding cinemagoers with his nearly mass-produced productions, in recent years shot usually in Europe (London, Barcelona). Match Point, Cassandra's Dream, Vicky Christina Barcelona or Whatever Works were all entertaining, well-written stories and I expected nothing more from his latest You Will Meet a Tall, Dark Stranger. I can't say I wanted to rush out of the screening room halfway through the film, but it really badly lacked freshness. What I also found discouraging was that it somehow failed to tell a coherent story, jumping from character to character, from eccentricity to moral lapse, from failed romance to bad judgment. It's somehow all over the place, spread too thin, leading everywhere and nowhere. While still a decent Allen, Tall, Dark Stranger can leave a true fan feel shortchanged, if not totally disappointed.

Friday 18 March 2011

Pustki w moim dzieciństwie

Kapsle, dzikie jabłka, sierpień na rowerze, zabawy w potoku, lesie, to przecież moje dzieciństwo. Pustki nagrały fantasatyczną piosenkę i wideoklip, pocztówka z mojego dzieciństwa na przełomie lat 80. i 90. - od tego są artyści, żeby ożywić takie wspaniałe emocje.

Friday 4 March 2011

Wojna żeńsko-męska = polski rzyg

To nie będzie recenzja Wojny żeńsko-męskiej, to będzie skowyt rozpaczy po obejrzeniu totalnego niewypału, bezkształtnej papy, komercyjnego kitu, który nawet nie potrafił spełnić swojej podstawowej funkcji - dostarczenia rozrywki człowiekowi po ciężkim tygodniu pracy. Trailer zapowiadał się przyzwoicie, ciekawa obsada (Karolak, Kot, Mecwaldowski), motyw przewodni dość obiecujący, a na dokładkę dziewczyna namawiała na wyjście, bo chciała się trochę odmóżdżyć w kinie. Żadnej z tych nadziei nie udało się zrealizować, natomiast zamiast odmóżdżania zafundowałem sobie odruch obronny i wymiotny przed bezpardonowym polskim kinowym rzygiem.

A przecież mogłem się tego spodziewać. Producentem było TVN, stacja o tyle profesjonalna w produkcji rozrywki, co ziejąca głupotą, miałkością i paradą przewidywalnej komercji. Film wszedł do kin w okresie Walentynek i dostał łatę romantycznej komedii, co w wykonaniu polskim oznacza beznadziejnie głupią komedię o niczym, praktycznie bez poczucia humoru. Niestety nie przewidziałem ani tego, ani wielu innych rozczarowań.

Dlaczego na przykład polska komedia dla masowego widza nie może być inteligentna? Dlaczego każdy żart musi być przewidywalny jak gra polskiej reprezenacji w piłkę nożną i pisany wielkimi literami? Żadnych niedomówień, żadnej gry w widzem, najlepiej coś o penisach i sukach, kilka przekleństw, jakaś anekdota, która zrobi z mężczyzn idiotów albo świnie, a kobietom doda otuchy. Dlaczego na końcu dostaję na tacy morał? Niech już będzie ten happy end, niech zostanie ta bajkowa kuchnia, w której uśmiechnięta rodzina je razem śniadanie (oczywiście Karolak gotuje), ale żeby jeszcze głos zza kadru dyktował mi jak to mam rozumieć? Litości, nie jestem palantem.

Czy historia w polskiej komedii romantycznej nie może być chociaż trochę spójna? Po co serwować widzowi totalnie nieprawdziwą karuzelę wydarzeń, od życia na dnie do szczytów za sprawą jednego felietonu w magazynie dla kobiet, od tyjącej czterdziestolatki po narodowy autorytet w sprawach seksu, od kochającej się rodziny po próbę samobójczą córki? Przecież to się kupy nie trzyma - nawet przy założeniu, że to komedia, fantazja, nie chce się w to wierzyć, nie chce się w tym uczestniczyć, nie chce się tym cieszyć. Zbyt duży zgrzyt, zbyt duży wysiłek od widza, żeby zniwelować wrażenie, że ktoś robi tu z ciebie idiotę.

Rozumiem, że to komedia, ale dlaczego jest totalnie oderwana od rzeczywistości? Dlaczego nic a nic nie mówi o moim życiu. Wojna żeńsko-męska dzieje się w jakiejś taniej wirtualnej rzeczywistości - bogatego miasta, durnych mediów i jeszcze durniejszych ludzi, o których nic ciekawego nie wiemy poza tym, że się żenią, rozwodzą, uwodzą, konsumują itd, itp. Jaki to ma związek ze mną? Jaką to ma dla mnie wartość poza tym, ze motywuje mnie, żeby odrzucić taką pustą do cna, bezkształtną komercję? Upłynie dużo czasu, zanim mnie ktoś znowu nabierze - Wojna żeńsko-męska spowodowała zbyt silną reakcję alergiczną.

I ten wszędobylski produkt placement - Telepizza, Alma, Sizeer, Apart. Nie dosyć, że sama historia jest komercyjna do spodu, stworzona, żeby trafić do każdego i nikogo, żeby przyciągnąć do kina, dać się skonsumować razem z nachos / popcornem, a potem byle szybciej wydalić, zapomnieć, wymazać, to jeszcze te nachalne reklamy. Nawet nie próbowali tego tonować. Raz nawet pokazują przez dobrą chwilę telewizor z reklamą marki Sizeer w trakcie filmu - litości.

Najbardziej przerażają mnie w tym dwie rzeczy. Jeśli chodzi o film, sporo jest w nim marnowania talentu aktorów. Przecież Sonia Bohosiewicz może grać o niebo lepiej, w Wojnie polsk-ruskiej (może pokrewieństwo tytułów też mnie przyciągnęło) dała przecież prawdziwy popis. Żal mi Karolaka, Kota i Mecwaldowskiego, każdy z nich to piekielnie inteligentny aktor, wystarczy obejrzeć ten klip z mini-serialu Stacja albo posłuchać rozmów z Karolakiem (np. w Wojewódzkiego, na nieszczęście w TVN). Żaden z nich nie dał ciała, a rola Mecwaldowskiego jest naprawdę genialna. Niezły jest też Krzysztof Ibisz w parodii samego siebie.

Druga rzeczy, która przygnębia mnie nawet bardziej, to tolerancja mojej dziewczyny na taką chałę. Jak wyciągnęłem ją na Ludzie boga, wymagający, ale piękny film francuski, osadzony w historii, opowiadający o na codzień niedostępnym świecie zakonników, totalnie go odrzuciła. Wojnę żeńsko-męską z pewną zaciętością nawet broniła.