Sunday 5 February 2012

Róża Smarzowskiego


NIKT MNIE NIE musiał przekonywać, żeby wybrać się na "Różę" Wojciecha Smarzowskiego. Czekałem na ten film odkąd dowiedziałem się, że reżyser "Domu złego" i "Wesela" go przygotowuje, a pierwsze sygnały o jego tematyce tylko podgrzały moje emocje. Szczerze nie mogłego doczekać się premiery, a kiedy nadeszła, nie czekałem na nikogo, zignorowałem prośby dziewczyny, żeby poczekać z pójściem do kina, aż bedzie miała czas, odwiedziłem poznańskie Rialto sam w piątkowy wieczór.


Wojciech Smarzowski - reżyser osobny
"Róża" to prawdziwy polski western osadzony w chaosie powojnia. Młody AKowiec Tadeusz (genialny Marcin Dorociński), którego poznajemy w momencie, kiedy żołnierze Wehrmachtu gwałcą i zabijają żonę, dociera na Mazury. Tu właśnie rozpoczyna się gwałtowna repolonizacja oraz wysiedlenie ludności niemieckiej, a bandy sowieckich soldatów korzystają z atmosfery bezprawia na każdy możliwy sposób. Tadeusz poznaje Różę (genialna Agata Kulesza), Mazurkę polskiego pochodzenia, żonę niemieckiego oficera, która nie chce opuścić swojego gospodarstwa, mimo że wielokrotnie padała ofiarą okrucieństw wojny. Pomiędzy tymi głęboko doświadczonymi przez życie bohaterami wywiązuje się niełatwy, tragiczny, ale zupełnie olśniewający romans. Wspólne chwile czułości (rozmowa przed domem, wycieczka nad jezioro, pocałunki) będą dla nich niemal alternatywną wobec powojennej brutalności rzeczywistością.


"Róża" to film o miłości na tle powojennego chaosu i brutalności.
Brutalność i zło są jednak dominującym wątkiem "Róży". Zanurzamy się wraz z bohaterami w okres, kiedy historia obchodzi się z przeciętnym człowiekiem bez pardonu. Lato 1945 na Mazurach to jakaś nieokiełznana eksplozja bezprawia, wendetty i gwałtu, to ścieranie się zwierzęcych żywiołów, które ujawniły się z całą mocą w trakcie wojny. Ci, którzy nie dysponują fizyczną siłą - kobiety, dzieci, starcy - są największymi ofiarami w czasie, kiedy nie działa prawo, sumienie czy miłosierdzie. Smarzowski pokazał ten mechanizm z naturalizmem, który wielu widzów może nie znieść. Pojawia się w filmie kilka razy zgrzytający dźwięk, jeden z tych, które wywołują odruch obronny, alergiczny, dźwięk cięcia blachy lub czegoś podobnego. Widz musi czuć się wtedy niewygodnie. Ale Smarzowski wynagradza to olbrzymim wyczuciem psychologii postaci oraz dynamiki wydarzeń. Nie jest to epatowanie gwałtem, ale odważna i szczera refleksja nad konsekwencjami wydarzeń sprzed lat, które raczej wypieramy ze zbiorowej pamięci.

Tadeusz zabija siekierą rosyjskiego żołnierza bandytę - genialna kreacja Dorocińskiego.

Nie powinniśmy tego robić, bo z tej powojennej atmosfery gwałtu i eksplozji instynktów pochodzimy. Tak samo zresztą jak z komunistycznej beznadziei pokazanej w "Domu złym". Pokolenie obecnych osiemdziesięciolatków i dziewięćdziesięciolatków, szczególnie tych przesiedlanych z Kresów na Ziemie Odzyskane, ma za sobą wojenną i powojenną traumę, która szybko przeszła w stagnację i zakłamanie realnego socjalizmu. Konsekwencje tych wydarzeń są obecne w różnych mutacjach do dzisiaj.

To banalne, ale zestawiając czasy powojnia z rzeczywistością, którą znamy zza okna, nie sposób nie dostrzec, jak wiele się zmieniło. Jak bardzo udało się utęperować nasze zwierzęce instynkty, jak bardzo udało się ucywilizować stosunki między ludźmi, jak daleką drogę przebyły kobiety od statusu bezbronnych trofeów do nieporównywalnie większej stabilności, równouprawnienia i bezpieczeństwa dzisiaj. Smarzowski dokonał w "Róży" rzeczy wyjątkowej portretując dramatyczną sytuację kobiet w czasie i zaraz po wojnie, ich niezłomność i siłę przetrwania w warunkach, kiedy ich bezbronność była kompletna.

Jest jeszcze postać Tadeusza - bohatera większego niż życie, w jakiś sobie tylko znany naturalny sposób nieulegającego presji wszechobecnego zła. Marcin Dorociński stworzył obraz mężczyzny, który stawia poprzeczkę niezwykle wysoko - jest opiekuńczy, zaradny, potrafi rozmawiać, potrafi obronić, a nawet zabić w obronie dobra. To jest niedościgniony wzór z Sevres. Z jednej strony nieaktualny, bo odwołujący się do przedwojennego etosu (jak mówiła Monika Małkowska w "Tygodniku Kulturalnym"). Z drugiej absolutnie aktualny - punkt odniesienia w sprawach współczesnych, innego kalibru, ale wciąż zawierających dylematy moralne.

Jedyne, czego się boję, to reakcji Wojciecha Smarzowskiego na nieustającą falę zachwytów. Są one całkowicie uzasadnione, jest to już reżyser, który ma swoje miejsce w ewolucji polskiej kinematografii. Stał się dobrem narodowym. Pytanie tylko, jak rozwinie się jego wizja w kolejnych filmach, czy stworzy obrazy równie przejmujące, równie nowatorskie, jak do tej pory, czy nie zmielą go tryby show biznesu, mediów i atmosfery genialnego twórcy. Oby nie!

No comments:

Post a Comment