Friday 4 November 2011

Chiny z różnych perspektyw

Książkę Liao Yiwu "Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych" dostałem od redaktora Trójki. Wycieczkę objazdową do Chin wygrała moja dziewczyna w konkursie dużej sieci restauracji. W ten bezkosztowy sposób udało mi się wprowadzić w dość atrakcyjny ostatnio temat. O Chinach pisze się i mówi dużo, ale - jak to zazwyczaj w przypadku odległych kultur i krajów - głównie przy użyciu klisz i uproszczeń. Made in China to wciąż synonim niskiej jakości. Żółty kolor skóry to bardziej oznaka zapóźnienia, biedy, przeciętności niż seksapilu. Dochodzi do tego kilka spraw politycznych i historycznych, które budują wokół Chin negatywne emocje. Jako przeciwwaga pojawia się obraz szalonego rozwoju i rosnącego wpływu Chińczyków, najczęściej w kontekście negatywnych scenariuszy dla świata.

Książka Liao Yiwu, nietolerowanego przez chińską władzę dysydenta, wpisuje się raczej w ten krytyczny obraz Państwa Środka. Jest to zbiór luźnych rozmów z kilkunastoma Chińczykami, których łączy tyle, że - każdy na swój sposób - byli ofiarami komunistycznego reżimu. Niektórych spotkały bezpośrednie represje aparatu, inni byli ofiarami nietrafionych decyzji i polityk chińskiej władzy na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu dekad. Wśród rozmówców Liao są między innymi trędowaty, wiejski nauczyciel, prawicowiec, nielegalny imigrant czy robotnik napływowy. Każdemu z nich autor daje głos. Jest to format często porównywany z tym, co robił w Stanach Studs Trekel, wybitny dziennikarz, który po prostu rozmawiał z przeciętnymi ludźmi w Ameryce, np. w książce "Working people talk".

Mam jednak poważne zastrzeżenie do tej metody opisywania świata. Wszyscy mamy swoją historię, wszyscy chcielibyśmy ją zaprezentować światu, ale ostatecznie jest to tylko jedna perspektywa na całość. Często kierują nami emocje, chęć rewanżu za doznane krzywdy, chęć opisania siebie w roli pokrzywdzonego, a nie współwinowajcy. Opowieści w "Prowadzącym umarłych" są fascynujące, ale tylko w minimalnym stopniu zbliżają nas do prawdy o Chinach, one voice at a time. Przypominają mi trochę swoją dynamiką propozycję, którą otrzymałem od ojca mojego kolegi, lokalnego biznesmena, kiedy pracowałem w szkole średniej jako dziennikarz. Zaproponował, żebym opisał w pełnym artykule historię jego udręki z urzędnikami. Tylko dlaczego jego głos miałby być taki ważny? Czy jest on wiarygodnym źródłem przy opisywaniu własnych urazów wobec innych ludzi? Dlaczego nie dać głosu innym uczestnikom, w tym przypadku urzędnikom? Dlaczego nie dać głosu tym, którzy zostali w urzędzie dobrze obsłużeni w podobnych sprawach? Ludzie zbyt chętnie ulegają niekompletnemu opisowi rzeczywistości, uznają, że to ich wersja lub wizja jest jedyną wartościową.

To, co robi Liao Yiwu, trzeba jednak widzieć w trochę innym świetle. Jest to najzwyklejsza próba oddania głosu tym, którzy w ogóle go nie mają, bo są go pozbawieni przez władzę. Restrykcyjny komunizm od kilkudziesięciu lat nie zezwala na wolność wypowiedzi, krytyki, zaburza poczucie sprawiedliwości, nie pozwala dochodzić swoich praw, wdraża dramatyczne w skutkach pomysły, za które nikt bezpośrednio nie odpowiada. O takich przypadkach, na pojedynczą i masową skalę, opowiadają bohateriowie "Prowadzącego umarłych".

Sporą część książki zajmują wywiady z takimi wydarzeniami jak Wielki Skok Naprzód czy Rewolucja Kulturalna w tle. To gigantyczne inicjatywy komunistycznej władzy, głównie autorstwa Mao Zedonga, przewodniczącego partii i lidera kraju do 1976r., które miały na celu zintegrowanie społeczeństwa i jego postęp cywilizacyjny. Przyniosły jednak zgoła odwrotne skutki - przemoc polityczną, prześladowania, niszczenie kultury, sztuki i religii, zapaść gospodarczą i masową klęskę głodu. Władza żyła w paranoicznym świecie, w którym nikt nie jest wyłączony z podejrzeń. W najgorszej sytuacji byli właściciele ziemscy i ich potomkowie. Znaleźli się po złej stronie konfliktu klasowego i musieli za to zapłacić, najczęściej życiem, przy najmniejszym wymiarze kary - pozycją społeczną. Do największych wrogów należeli też tak zwani prawicowcy oraz kontrrewolucjoniści, sceptycy i krytycy komunistycznej władzy. Jako że nie było mowy o normalnym systemie sprawidliwości, dowodzeniu swojej niewinności przed sądem, każdy, ale to dosłownie każdy, mógł stać się prawicowcem lub wrogiem klasowym. Za wypowiedź, za znalezienie się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu, za cokolwiek, jeśli taka była wola ludzi władzy.

Rozczaruje się ten, kto sądzi, że brutalność władzy zniknęła wraz z reformami Deng Xiaopinga, które stały się podstawą dzisiejszych sukcesów gospodarczych i geopolitycznych Chin. Wiele opowieści pochodzi z okresu bezpośrednio po śmierci przewodniczącego Mao, a nawet z ostatnich kilku lat. Mamy historię prześladowanych kobiet z pokojowego ruchu religijnego Falun Gong, rodziców chłopaka zabitego w czasie zamieszek na Placu Niebiańskiego Spokoju Tienanmen, bezskutecznie dobijających się o prawdę i sprawiedliwość o synu, czy dyrektora państwowego banku, który odważył się interweniować w sprawie agresji władzy na protestujących w 1989r. studentów.

Imponuje mi cierpliwość Chińczyków, szczególnie tych uciskanych, w obliczu takiej szalonej historii ostatnich dekad. Połączona z biernością i szacunkiem dla jedności narodowej, daje ona praktycznie pewność, że chińska biedota nie zwróci się przeciwko władzy. Rządzący Chinami wykorzystwali tą pewność wielokrotnie i nic nie wkazuje na to, że może się to szybko zmienić.

No comments:

Post a Comment