Saturday 30 July 2011

Świadectwo urodzenia braci Różewiczów

Po prawie rocznej przerwie wróciłem do cyklu największych obrazów Polskiej Szkoły Filmowej. Obejrzałem Świadectwo urodzenia w reżyserii Stanisława Różewicza, napisane we współpracy ze starszym bratem, znanym poetą Tadeuszem Różewiczem. Jak zwykle, zanurzony po uszy w życiu codziennym, podchodziłem do filmu z dystansem kogoś, kto może nie zrozumieć problemów i stylu twórców powojennych. I jak zwykle przy tej wybitnej serii wydawniczej, przeżyłem odkrycie i olśnienie. Pięknie nakręcone i przejmująco opowiedziane, Świadectwo urodzenia to trzy nowele filmowe opisujące wojenne losy dzieci, "bezbronnych w obliczu okrucieństwa".

W pierwszej opowieści, "Na drodze", poznajemy dziesięcioletniego chłopca, który idzie na wschód w desperackim poszukiwaniu mamy i brata. Przerażony i zagubiony, dołącza do polskiego żołnierza (Wojciech Siemion), który wkrótce ginie w strzelaninie z Niemcami.

"List z obozu" to historia trzech synów, którzy czekająć na powrót ojca z obozu jenieckiego, przejmują odpowiedzialność za siebie i dom. Obiektem kultu stają się dla nich oficerskie buty, które pielęgnują z dziecięcą zaciętością, a potem oddają radzieckiemu uciekinierowi w potrzebie.

Ostatnia historia, "Kropla krwi", to przede wszystkim niezwykła dziecięca kreacja Beaty Barszczewskiej, aktorki, o której słuch szybko po tym filmie zaginął. Gra w nim żydowską dziewczynkę o wielkich, niewinnych, przepełnionych smutkiem oczach podrzucaną od domu zastępczego do domu zastępczego. Scena, kiedy prosi zaprzyjaźnionego lekarza o truciznę, bo "nie chce dalej żyć", ma ładunek, przy którym może pęknąć serce.

Mam słabość do filmów, w których bohaterami są dzieci. W Świadectwie urodzenia ich świat pokazany jest z poetycką wrażliwością ukrytą w drobnych szczegółach (czekolada, buty, oczy). Wojenne tło nadaje całości przejmującego dramatyzmu, który - przy uważnym odbiorze - stawia problemy współczesnych dzieciaków w dość silnie redukującej perspektywie. Jest to portret pokolenia naznaczonego dojmującym poczuciem straty, dezorientacji i zagrożenia. Jak to się ma do tego, jak żyjemy teraz? I czy warto w ten sposób myśleć o powojennych polskich filmach? Moim zdaniem po stokroć tak, ale rozumiem też tych, którzy nie chcą sięgać tak głęboko w poszarpaną przeszłość.

No comments:

Post a Comment